To kolejny międzynarodowy konflikt, który na szczęście toczy się bez ofiar. Tym razem stronami są Dania oraz Grecja, a cały spór dotyczy – uwaga – sera. Oczywiście nie byle jakiego, bo konkretnie sera „feta”. Spór jest na tyle istotny, że interweniować musiał nawet Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Organ ten już w 2002 roku orzekł, że termin „feta” może być używany jedynie w przypadku serów, produkowanych w Grecji. Tym samym zapewniona została ochrona prawna w 27 krajach, należących do Unii Europejskiej. Nie spodobało się to stronie duńskiej, która uznała, że jest to bardzo duże ograniczenie handlowe dla najmniejszego państwa nordyckiego.
Nagana za „fetę”
W ostatnich dniach Dania ponownie otrzymała naganę od TSUE. Wszystko przez lokalnych przedsiębiorców, którzy wciąż produkowany przez siebie ser nazywają „fetą”. Według Grecji i Unii Europejskiej wspomniana nazwa jest częścią dziedzictwa kulturowego kraju na krańcu półwyspu bałkańskiego.
„Nie zaprzestając używania oznaczenia feta dla sera przeznaczonego na eksport do krajów trzecich, Dania nie wypełniła swoich zobowiązań wynikających z prawa UE.”
– brzmi orzeczenie TSUE.
Jeśli feta, to tylko z niepasteryzowanego mleka
Spór Grecji i Danii może mieć też znaczenie dla smakoszów tego przysmaku. Otóż nie chodzi tylko o pochodzenie nazewnictwa, ale także sposób wytwarzania i historię.
Grecy produkują swój ser, czyli „prawdziwą fetę” od ponad 6 tysięcy lat. Tradycyjnie produkuje się go tylko na wsi i to z niepasteryzowanego mleka owczego lub mieszanki mleka owczego z kozim. Następnie takie mleko musi stać się zsiadłe razem z podpuszczką.
Historia tej drugiej, „nieprawdziwej fety” pochodzenia duńskiego jest dużo krótsza i sięga roku 1963. Produkuje się jaką jedynie z pasteryzowanego mleka krowiego. Dla wielbicieli sera taka różnica jest kluczowa. Dlatego następnym razem – wybierając się do sklepu po „fetę” – warto sprawdzić jej pochodzenie, aby móc skosztować oryginalnego produktu 🙂