O szlaku świętego Jakuba, spotkanych ludziach, przygotowaniach do wyprawy, zadawanych pytaniach i smutku na końcu drogi z Filipem Frączkiem* – pasjonatem Camino de Santiago rozmawia Kamil Szyjka.
Kamil Szyjka: Kiedy w Twojej głowie pojawił się pomysł wyruszenia na Camino?
Filip Frączek: Był to moment, w którym dowiedziałem się, że Camino de Santiago z filmu „w Drodze” istnieje naprawdę. Potem zacząłem wypytywać znajomych i okazało się, że parę osób z mojego środowiska pokonało tę drogę. Wtedy uznałem, że ja będę kolejnym (śmiech).
K.Sz: Co takiego motywowało Cię do wyruszenia właśnie na Camino? Dlaczego właśnie ta droga?
F.F: Motywacji było kilka. Przede wszystkim chęć sprawdzenia się od strony fizycznej i psychicznej. Drugim motorem napędowym była chęć przeżycia czegoś wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju. Mam wielu znajomych, którzy podróżują autostopem po świecie, latają samolotami w najodleglejsze zakątki globu, ale tak naprawdę niewielu spróbowało „podróżowania” na nogach. Ostatnim motywem i chyba najważniejszym był czas i moment. Jeżeli chce się przejść jedną z dróg od początku do końca, trzeba się liczyć z czasem do tego potrzebnym. W przypadku mojego Camino De Norte, które liczyło około 900km, czas jaki potrzebowałem wynosił około jednego miesiąca. Z racji tego, że kończyłem wtenczas studia magisterskie uznałem, że jest to najlepszy moment aby tego dokonać. Wiedziałem też, że gdy osiądę już na stałe w Krakowie, a przede wszystkim znajdę prace na pełen etat, dostanie urlopu na miesiąc będzie niemalże niewykonalne.
K.Sz: Czy w trakcie przygotowań pojawił się moment zwątpienia w sens tego przedsięwzięcia?
F.F: Momentów zwątpienia przed samym wyjazdem do Hiszpanii nie było. Wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany zarówno fizycznie jak i logistycznie. Dużo otuchy i spokoju dawały mi filmiki na youtube o Camino, których oglądałem bardzo duże ilości. Doza pozytywnej energii, która z nich płynęła, wypełniała mnie niemalże do tego stopnia, że niejednokrotnie podczas oglądania z oczu płynęły mi. Były to łzy szczęścia, euforii i świadomości, że za jakiś czas sam na własnej skórze będę mógł tego doświadczyć.
K.Sz: Decyzja podjęta – ruszam na do Santiago de Compostela. Zaczął się tradycyjny proces przygotowywania do drogi. Jak on wyglądał?
F.F: Rzeczą kluczową podczas przygotowania jest przede wszystkim wysłuchanie osób, które dokonały już tego przed nami, czyli pokonały jeden ze szlaków. Miałem tyle szczęścia, że dwóch moich znajomych przeszło Camino del Norte przede mną, więc ich wskazówki okazały się bezcenne. Oczywiście dużą rolę odegrał też Internet i wszelkiego rodzaju poradniki. Z racji tego, że miałem dość dobrą formę fizyczną, całą uwagę skupiłem na plecaku, a dokładnie na jego zawartości. Jedną z wielu rzeczy, których się nauczyłem w trakcie wędrówki, to zasada „pomyśl dwa razy zanim coś włożysz do plecaka”. Pakując się myślimy nieco innymi kategoriami. W ten sposób pakujemy rzeczy do plecaka, które potem okazują się dla nas przekleństwem. Niejednokrotnie też słuchałem historii uczestników, którzy po wejściu do pierwszego lepszego miasta, gdzie znajdowała się poczta, odsyłali niepotrzebne rzeczy do domu.
K.Sz: Jak jeszcze przygotowywałeś się do drogi?
F.F: Tak, tak jak we wcześniejszym pytaniu już wspomniałem wyjątkowo pomocne były dla mnie rozmowy ze znajomymi, którzy już tego przejścia dokonali. Drugą rzeczą, równie ważną i bezcenną jak się później okazało, było polskie forum internetowe Camino. Zachęcam każdego, aby odwiedził tę stronę przed wyruszeniem. Znajdują się tam cenne wskazówki dotyczące pakowania oraz szczegółowy opis tras podzielony na kilometry. Bardzo dużym ułatwieniem i chyba rzeczą najcenniejszą na tej stronie jest przewodnik w formacie pdf., który możemy pobrać na telefon. Dzięki niemu nie potrzebujemy dźwigać książek i map w plecaku.
K.Sz: Z perspektywy czasu jak oceniasz co zrobiłeś bardzo dobrze, a co zrobiłeś źle jeżeli chodzi o same przygotowania i podróż?
F.F: Wziąłbym ze sobą mniej ciuchów i mniej jedzenia, które zabrałem z Polski, choć jedzenia i tak się pozbywałem z dnia na dzień. Dopiero w Hiszpanii zrozumiałem czym jest „mądre” pakowanie. I wcale nie mówi to osoba totalnie zielona, gdyż dużo wędruję po polskich górach. Jak widać, człowiek uczy się całe życie (śmiech).
K.Sz: Czy od początku miała być to samotna podróż?
F.F: Pomysł, aby wyruszyć samemu, przyszedł chyba automatycznie. Już od dawna chciałem wyruszyć w samotną podróż autostopem, ale gdy tylko usłyszałem o Camino De Santiago uznałem, że to będzie najlepszy moment i okazja aby tego dokonać. Przy okazji takich doświadczeń mamy możliwość poznać lepiej samego siebie, sprawdzić gdzie leżą nasze wewnętrzne granice.
K.Sz: Ruszamy w drogę. Jakie były jej początki?
F.F: Marsz rozpocząłem na samym początku szlaku, czyli w miejscowości Irun, 8 lipca. Jest to niewielkie miasto graniczne między Francją a Hiszpanią. Do Santiago dotarłem 7 sierpnia, a następnie po trzech dniach odpoczynku udałem się do Fisterry. Dla wielu pielgrzymów to Fisterra jest prawdziwym końcem szlaku i to tam powinno się kończyć swoją wędrówkę. Fisterra, a dokładnie to przylądek Fisterry, to jeden z najbardziej wysuniętych na zachód punktów Europy. Stanąłem tam 10 sierpnia, pokonując łącznie około 940 kilometrów.
K.Sz: Jak wyglądał typowy dzień na szlaku?
F.F: Pobudka o 6 rano, wędrówka około 30 km i pójście spać w okolicach 23. I tak przez ponad miesiąc (śmiech).
K.Sz: Była to całkowicie samotna podróż, czy jednak dołączali do Ciebie inni pielgrzmi?
F.F: Sam szedłem przez około 2 tygodnie. Po tym czasie spotkałem na trasie francuza o imieniu Mika, z którym szedłem już do końca. Z początku zakładaliśmy wspólną wędrówkę tylko przez parę dni, ale z racji tego, że świetnie się dogadywaliśmy, uznaliśmy iż razem dojdziemy do Santiago. Każdemu życzę takiego kompana na szlaku!
K.Sz: Podróżnik nie może żyć tylko trasą. Jak wyglądała kwestia posiłków?
F.F: Podczas podróży żywiłem się głównie w supermarketach, gdyż były niemalże w każdym mniejszym miasteczku, do którego wchodziliśmy. Z jednej strony są to zaoszczędzone pieniądze, a z drugiej możliwość spróbowania lokalnych produktów. Jeżeli chodzi o dietę to były to głównie warzywa i owoce, które w Hiszpanii są bardzo tanie. Ponadto jadłem dużo ryb i owoców morza, głównie w puszkach. Wodę pobieraliśmy ze źródełek, które znajdują się w niemal każdej wiosce.
K.Sz: W trasie przyszły pewnie zwątpienia. Które momenty były najtrudniejsze?
F.F: Najtrudniejszy był początek – z dwóch powodów. Pierwszym z nich było ukształtowanie terenu. Liczne wzniesienia, wąwozy, górki i pagórki sprawiały, że wędrówka była naprawdę męcząca. Zwłaszcza na początku, gdy plecak ważył około 20 kg. Drugim elementem była „głowa”. Mam tu na myśli przestawienie się z wygodnego trybu życia na spanie w schroniskach z innymi pielgrzymami, pobudka codziennie rano o godzinie 6 i wędrówka około 30 km dziennie. Potrzebowałem około dwóch tygodni, aby przestawić się na taki tryb życia.
K.Sz: Była chwila, że chciałeś przerwać drogę?
F.F: Tak. Był to moment zaraz na początku. Mniej więcej po trzecim dniu wędrówki. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Szlak prowadził po górach, padał ulewny deszcz. Miałem wrażenie, że mój plecak że waży 50 kg. Do tego dochodziły okulary przez które praktycznie nic nie było widać. Myślałem wtedy o wycofaniu. Zadawałem sobie pytania typu „co ja tutaj robię”, „po co mi to”. Wtem na podejściu pojawiła się ona. Osoba, która sprawiła, że nagle odzyskałem siły i energię. Tą osobą była amerykanka, mniej więcej w wieku 40 lat. Odbyliśmy bardzo długą rozmowę. Z racji tego, że nie było to jej pierwsze Camino, przekazała mi mnóstwo cennych wskazówek i rad. Jedną z nich zapamiętałem do dziś. Brzmi: „Camino nie daje Ci tego co chcesz, a to co potrzebujesz”. Następnego dnia poznałem Mikę. Ciekawe, prawda? (śmiech).
K.Sz: Były trudy, ale były także dobre momenty.
F.F: Najpiękniejszym momentem dla każdego pielgrzyma, to pierwszy kontakt wzrokowy z Santiago, które jest już widoczne z Monte Do Gozo. Monte Do Gozo to mała wioska zaraz przed Santiago, gdzie znajduje się polskie schronisko. Polecam każdemu, aby je odwiedzić! Niesamowity klimat.
K.Sz: Czy Twoja wędrówka miała także aspekt religijny?
F.F: Moim celem było przeżycie przygody i to głównie z takim nastawieniem tam jechałem. Oczywiście idea szlaku skłaniała do przemyśleń. Jestem osobą wierzącą, jednakże w tym przypadku aspekt religijny odegrał drugorzędną rolę.
K.Sz: Stajesz przed katedrą w Santiago de Compostela. Co czujesz?
F.F: Wiele osób może się zdziwić, gdy będzie to czytać, ale był to w głównej mierze smutek. Smutek, że ta przygoda już dobiegła końca. Już tylko parę dni i czas wracać. W mojej ocenie droga była celem samym w sobie, natomiast Santiago to już tylko „wisienka na torcie”. Stan fizyczny po wejściu do miasta oceniłbym na bardzo dobry. Po tylu dniach wędrówki Twoje ciało przywyka do ciężarów i wysiłku fizycznego. Poza tym emocje, które Ci towarzyszą sprawiają, że Twój mózg przestaje odbierać jakiekolwiek sygnały od ciała o ewentualnym zmęczeniu. Wtedy wszystkie procesy myślowe zachodzą w głowie.
K.Sz: Wracasz do Polski, spotykasz swoich bliskich, przyjaciół. Jakie są ich reakcje?
F.F: Przede wszystkim był element zaskoczenia, podziwu. Przejście około 940 km na nogach zalicza się chyba do wyczynów z wyższej półki. Oczywiście były gratulacje, jednakże najczęściej padały pytania „po co?”. No właśnie… po co? Sam czasami mam problem z odpowiedzą na to pytanie. I może to dobrze, nie wszystko w życiu musimy wiedzieć.
K.Sz: Jak zmieniła Cię droga?
F.F: To, co zmieniło mnie najbardziej, to ludzie, których spotykałem. W trakcie tej wędrówki zdałem sobie sprawę, że bez pomocy innych, zwłaszcza pomocy psychicznej, sam bym tego nie dokonał. Stąd uświadomiłem sobie jak ważną rolę pełnią w naszym życiu ludzie, przy czym ważne jest to, jakimi ludźmi otaczamy się na co dzień. W trakcie wędrówki nie spotkałem ani jednej osoby negatywnie nastawionej, choć do łatwych ta przygoda nie należy. Ponadto Camino przywróciło mi wiarę w ludzi i w ich dobroć. Czasami wręcz zastanawiałem się dlaczego tak wiele mi pomagają lub jaką ku temu mają motywację. Stereotypowo myśląc w naszym społeczeństwie istnieje mocno zakorzenione przekonanie, że jak ktoś pomaga nam bezinteresownie i jest do tego bardzo uprzejmy to znaczy, że albo oczekuje czegoś w zamian, albo chce nas oszukać. Ta uprzejmość zwłaszcza na początku rzuca się w oczy, potem do tego człowiek przywyka i nie analizuje tego.
Bardzo często, gdy nocowałem w schroniskach prywatnych, gdzie panowała forma zapłaty „Donativo” (tj. płacisz tyle ile uważasz za stosowne), gospodarz domu przygotowywał kolację dla pielgrzymów, których tego dnia gościł u siebie. Uwierz mi, ale bardzo często na stole brakowało już miejsca na jedzenie, gdyż było tego tak dużo. Rzeczą niemożliwą było odejście od stołu głodnym. Czy oczekiwał od nas zapłaty 10, 20,30 euro? Nie! W konkretnym miejscu w mieszkaniu znajdowała się puszka, do której wrzucało się pieniądze za „hojność” gospodarzy. W skrócie mówiąc odzyskałem nadzieję w ludzi.
K.Sz: Czy taka przygoda jest dla wszystkich ludzi?
F.F: Jak najbardziej! Najlepsze w tej wędrówce jest to, że to tak naprawdę od nas zależy jaką formę przybierze nasza przygoda. To my decydujemy jak długo chcemy iść danego dnia, gdzie chcemy nocować oraz z kim chcemy rozmawiać, a z kim nie. Wiek nie gra tutaj roli, gdyż na szlaku spotykałem osoby bardzo młode, a także osoby starsze. Zaraz na początku spotkałem bardzo sympatyczne starsze małżeństwo z Włoch. Mieli około 60 lat. Przez jakieś dwa tygodnie cały czas mijaliśmy się na szlaku, ale później z przypływu energii danego dnia zrobiłem dwa odcinki trasy i nasz kontakt się urwał. Jednak jak widać szli i cieszyli się drogą.
K.Sz: Od strony finansowej: Camino to droga wyprawa?
F.F: Może, ale nie musi. Ja w pierwszą stronę leciałem samolotem, a wracałem auto-stopem. Z kolei znajoma wybrała w dwie strony autostop. Jeżeli chodzi o życie już na szlaku, to też nie jest to dużo. Codziennie niemalże mijaliśmy supermarkety więc można było łatwo zaopatrzyć się w pożywienie. Co do noclegu, to też dużo zależy od nas. Ja zabrałem ze sobą namiot na wypadek, gdybym chciał przenocować poza szlakiem. Cena za nocleg w schroniskach dla pielgrzymów oscylowała między 5 a 8 euro. Podsumowując, na dzień liczyłem średnio 10-15 euro.
K.Sz: Jak zachęcisz młode osoby do wyruszenia na Camino?
F.F: Camino de Santiago to świetny sposób poznanie kultury hiszpańskiej, gdyż podczas wędrówki przechodzi się przez różne rejony kraju, z których każdy ma coś innego do zaoferowania. Począwszy od innej mentalności ludzi po kuchnię. Poza tym dla osoby, która lubi przebywać w międzynarodowym środowisku, lepszej możliwości nie widzę. Camino jest na tyle popularne, że na porządku dziennym było spotkanie osoby z innego kraju. Camino również plasuje się w podróżach „niskobudżetowych” więc jest naprawdę dla każdego. Jeżeli miałbym porównać tę przygodę do Work and Travel w USA, gdzie pracowałem w parku Yellowstone i powiedzieć która była lepsza, to wcale odpowiedź nie byłaby tak oczywista.
K.Sz: Szykujesz się ponownie w podróż do Santiago. Jak w tym roku będzie wyglądać to pielgrzymowanie?
F.F: Jak wcześniej powiedziałem Camino uzależnia (śmiech). W sierpniu planuje przejść razem z Miką Camino Primitivo, aczkolwiek jest to temat jeszcze na etapie planowania. Biletów lotniczych jeszcze nie mam (śmiech).
K.Sz: Czego można życzyć każdemu, kto wyrusza na szlak św. Jakuba?
F.F: Buen Camino!
*Filip Frączek – podróżnik, pasjonat gór i sportów zimowych. Na co dzień pracuje w dużej międzynarodowej korporacji. W 2016 roku po raz pierwszy przeszedł szlak św. Jakuba. Pochodzi z Sanoka, obecnie mieszka w Krakowie.